Katastrofa ma swoje prawa. – Na pierwszą terapię zaczęłam chodzić, bo mój mąż zwrócił mi uwagę, że mogę mieć problem. Bardzo, bardzo go wtedy za to nie lubiłam, nienawidziłam wręcz, ale zaczęłam chodzić, żeby się wreszcie ode mnie odczepił. Zapijałam jeszcze przez trzy miesiące, aż się wydało. Dziś widzę, że sama chciałam, żeby tak się stało, bo w głębi duszy bardzo chciałam z piciem skończyć. Pomogła mi też wieloletnia przyjaciółka, osoba z AA, terapeutka Ania. Jestem dziś wdzięczna mężowi i Ani, że pokazali mi drogę . Teraz, po katastrofie, będzie nią iść wbrew pozorom łatwiej, ale jeszcze trudno w to uwierzyć.
Ja się po prostu boję mówić jak każda pijąca kobieta w tym kraju. Wiem, jak wiele nas jest, jak bardzo szukamy pomocy, jak jest nam trudno, bo nasze społeczeństwo nie jest jeszcze gotowe uznać alkoholizmu kobiet za chorobę.
O tym, że nie przesadza ani trochę, można się przekonać, czytając pełne wulgaryzmów i potępienia wpisy na portalach plotkarskich pod artykułami o alkoholowym wybryku na pokładzie samolotu do Chicago Edyty Olszówki, która rzuciła się na stewardesę, gdy ta nie chciała jej dać następnej butelki szampana. Albo o Katarzynie Figurze, która spędziła noc w izbie wytrzeźwień lub prowadziła samochód mając 0,22 promila alkoholu we krwi i policja zabrała jej prawo jazdy na pół roku. Nikt się nie zastanawia, czy te ekscesy nie są przypadkiem elementem choroby alkoholowej. Wręcz przeciwnie, aktorki są odsądzane od czci i wiary. A kiedy niedawno w jednym z wywiadów Edyta Olszówka przyznaje, że nie pije alkoholu już od pięciu lat, news przemyka bez echa. „Ciągle mężczyzn podziwia się za walkę z nałogiem, kobietom się zaledwie wybacza” – pisze Ewa Woydyłło w książce „Sekrety kobiet”. Kiedy sobie uświadamiają, że są uzależnione, czują się tak strasznie upośledzone, że wolą umrzeć, niż się leczyć. Bo mężczyźni, co powtarzają wszyscy terapeuci, nawet w najgorszym stadium choroby czują coś w rodzaju dumy. Są przecież pijakami, nie ma się czego wstydzić, facetom wypada. Poza tym mężczyznom w walce z nałogiem sekunduje cała rodzina. Kiedy kobiety decydują się na terapię zamkniętą, wpadają w podwójne poczucie winy: kto zajmie się dziećmi, kto ugotuje obiad? A gdy wracają do domu, czeka na nie sterta prania i niepozmywanych garnków. Trudno w takich warunkach koncentrować się na sobie, jak radzą terapeuci, być egoistą.
– A przecież choroba alkoholowa jest chorobą emocji. Trzeba codziennie uczyć się je przeżywać, a nie kontrolować . A więc, jak przyjdzie taka potrzeba, należy walić garnkami o podłogę, trzasnąć drzwiami i nie pozmywać. Pójść do kościoła, zadzwonić do terapeuty, zrobić cokolwiek dla siebie. Bo to nie jest walka z cellulitem, to jest walka o życie. Wtedy może się udać, mimo że ma się przeciwko sobie cały świat. Łącznie z tabloidami. Tak, jak udało się Stanisławie Celińskiej, wybitnej aktorce, która dziś jest kimś w rodzaju ikony trzeźwych Polek. Nałogiem zapłaciła za sukces, jaki przyszedł po „Krajobrazie po bitwie” Andrzeja Wajdy.
Wszyscy mówili, że jest genialna, i porównywali do Moniki Vitti, a ona bała się, że nie sprosta. Pracowała bez wytchnienia, ale ciągle podnosiła poprzeczkę, w pewnym momencie zaczęła się ścigać sama ze sobą. Potem z alkoholem i ze sobą. Potem bez alkoholu nie mogła już zapiąć guzików. Poszła wtedy do kościoła prosić Boga o pomoc. Tego dnia nie kupiła już piwa. Następnego też. Zajęła się swoim życiem. Teraz nie ściga się z nikim i z niczym. Żyje. – Choć nadal jestem alkoholiczką, bo alkoholikiem się jest do końca życia – mówi. I trudno się oprzeć wrażeniu, że jej pierwszej z polskich kobiet udało się słowo „alkoholiczka” wymawiać z dumą.
Zostaw odpowiedź